18 czerwca to nie tylko rocznica wszystkim nam doskonale znanej
101-nki. To również rocznica mojego pierwszego koncertu depeche MODE.
Koncertu, który się odbył dokładnie 10 lat temu na stadionie Sparty Praga. Ta
okrągła rocznica zmotywowała mnie do napisania tych kilku słów...
Doskonale pamiętam jak to się wszystko zaczęło. Krótko
po premierze Songs Of Faith And Devotion, zostaje ogłoszone
Devotional
Tour. Wtedy w 1993 roku jedynym źródłem informacji był Raport Coca-Coli na
MTV oraz ichnia telegazeta. I nagle pojawia się: depeche MODE zagra w
Pradze! Przez moją głową przemknęła myśl, że może wreszcie jest to szansa
zobaczenia swoich idoli na żywo. Jednak poziom adrenaliny skoczył, gdy w
telegazecie na TVP1 pojawiła się informacja, że jakaś firma z Opola organizuje
przejazd na ten koncert. Nie było innego wyjścia, jak obdarzyć ją kontrolowanym
zaufaniem i rozpocząć przygotowania ;-)
Jako, że wyjazd do Pragi był z Opola, więc 17
czerwca wieczorem stawiliśmy się ze znajomymi na Centralnym, wpakowaliśmy się do
pociągu i dnia następnego rano czekaliśmy już zwarci i gotowi na autokar. Jak
się okazało, w sumie jechało pięć autokarów, czyli jakieś 200 osób! To był
niesamowity widok, gdy taka czarna masa stała pod dworcem w Opolu :-) Wszyscy
omijali nas dużym łukiem ;-)
Podróż, szczególnie jak już byliśmy w Czechach, do
najkrótszych nie należała. Czeskie piwo robiło swoje;) Przy wjeździe do Pragi
natknęliśmy się na klika billboardów reklamujących koncert. W locie udało mi się
jednego sfotografować. Co ciekawe, napis informował o promocji płyty Songs Of
Fait And Devotion, komuś zjadło się "h" w "Faith" ;-)
Pod stadionem byliśmy po godzinie 18. Już wtedy czułem
ogromny skok adrenaliny widząc tych wszystkich ludzi czekających do wejścia.
Wszyscy ubrani na czarno [z małymi wyjątkami było parę osób ubranych na biało],
każdy z "lotniskiem" na głowie. Jeszcze tylko zakup promocyjnych plakatów i
można wchodzić... Na szczęście poszło szybko i bezproblemowo! Jako, że był to
mój w ogóle pierwszy koncert w życiu, nie wiedziałem co się może stać z aparatem
fotograficznym, więc dla bezpieczeństwa zostawiłem go w autokarze. To był
błąd...
Doskonale pamiętam moment wejścia na płytę stadionu. Od
razu rzucała się w oczy monstrualna scena, po bokach której znajdowały się
wielkie okrągłe płachty zasłaniające podwieszone kolumny. Płachty były koloru
fioletowego, a na nich białe litery: na lewej d i na prawej M. I te
wszystkie ekrany i wielgaśne symbole z okładki SOFAD ["Metal Men"]
wiszące w tyle sceny. To wszystko naprawdę było ogromne! Zakupiwszy uprzednio
koszulki, dostaliśmy się bez większych kłopotów na odległość mniej więcej 5-7
metrów od sceny. Czuło się jak napięcie rośnie... Wraz z upływem czasu robiło
się coraz bardziej tłoczno, co chwila ktoś mdlał i był wyciągany przez
ochraniarzy. Atmosfera zbliżającego się koncertu oraz bodajże 30-stopniowy upał
robiły swoje... Okrzykom 'depeche MODE, depeche MODE' nie było końca. Co chwila ktoś gdzieś zaczynał, co oczywiście
podłapywał cały stadion! To było naprawdę niesamowite przeżycie! ;-)
Dodatkowo pamiętam jak tam stałem i myślałem o tym, że to naprawdę niesamowite,
że mój pierwszy koncert będzie dokładnie w piątą rocznicę 101-nki...
Przed godziną 20 na scenie pojawili się techniczni; wszyscy ubrani w czarne
T-shirty z czarnym napisem DEVOTEE ;-) Pamiętam, że jeden z technicznych miał
długie do ramion czarne włosy i brodę, generalnie wyglądał jak Dave.
Chwila konsternacji i nagle cały stadion zaczął wrzeszczeć, bo wszyscy myśleli,
że to Dave ;-) Człowiek chyba zrozumiał sytuację, bo podszedł do krawędzi
sceny i śmiejąc się zaczął do nas machać ;-)
O godz. 20 na scenie pojawiła się pierwsza znana twarz z
obozu dM, Andy Franks, który oznajmił, że teraz wystąpi support z
Czech, zespół Toyen, i że on prosi nas o miłe przyjęcie zespołu ;-) I na
scenie pojawiło się 3 lub 4 kolesi grających, o ile dobrze pamiętam, bardzo
typowy rock, coś w stylu Dire Straits. Ciężko było się dostosować do prośby
Franks'a. W stronę zespołu poleciały kępy trawy. Pamiętam, jak jeden z
gitarzystów grał przez chwilę z taką kępą, która mu zawisła na gryfie między
strunami ;-) Zespół zszedł ze sceny po ok. 30 minutach.
Po Toyen nastąpiła kolejna przerwa. Odliczanie się zaczęło... Po
rusztowaniach, przy aplauzie publiczności, wchodzili do góry ludzie od świateł
punktowych. Zostały również podwieszone wielkie kotary zasłaniające scenę.
Wielka chwila się zbliżała...
I stało się. O godz. 21 z minutami zaczyna rozbrzmiewać
z głośników burza. Do tego błyski, które jednak ginęły w świetle dnia. Zaczyna
się niesamowity wrzask, ludzie non-stop skandują 'depeche MODE,
depeche MODE'. Na scenie wciąż nic nie widać, kotary konsekwentnie
zasłaniają wszystko... Nagle pojawiają się! Między lewym wejściem na scenę a
lewą kotarą widać jak wchodzą. Najpierw Fletch, później Martin,
Alan i na końcu Dave. Po chwili rozpoczyna się
Higher Love [98].
Jedni wyją, inni płaczą, wrzeszczą... a jeszcze inni krzyczą do Dave'a,
żeby wyszedł za tych kotar;) Cały stadion był dosłownie w ekstazie! Ja miałem to
szczęście, że stałem pod takim kątem, że przez cały czas w trakcie
Higher Love [98] widziałem Dave'a. I nagle jest, wychodzi zza kotar na przód
sceny. Cały ubrany na biało, w białych dzwonach, koszuli z wielkimi żabotami i w
czarnej błyszczącej marynarce. Atmosfera sięga zenitu...
Rozpoczyna się
Policy Of Truth
[98]. Wszyscy skaczą, klaszczą i śpiewają. Już
wtedy na samym początku od wrzasku i tego całego napięcia, usta tak mi
wysychają, że język prawie mi się przylepia do podniebienia ;-) Ochroniarze
zaczynają polewać ludzi wodą z butelek oraz rzucać butelki w publikę. Pamiętam,
jak podwinąłem rękawy katany jeansowej, którą miałem na sobie [tak, to było
mądre z mojej strony, że poszedłem w niej na koncert...] i zlizywałem z rąk
wodę, którą kropnęła mi na ręce...
Po Policy Of Truth, Dave krzyczy 'Good Evening Prague' a
publika dosłownie szaleje.
I tutaj szok: zaczyna się World In My Eyes w wersji z maxi-singla. W
życiu nie przypuszczałem, że na tej trasie promującej za uznane wtedy za rockowe
SOFAD, depeche MODE zacznie jakiś utwór od motywu z remixu...
Kolejny utwór,
Walking In My Shoes
[98]. Intro również zaczerpnięte z remixu.
Na ekrany wchodzą kobiety-ptaki a wraz z nimi idzie Dave z rozpostartymi rękami.
To był niemalże trans, tak to wszystko wyglądało...
Koncert jedzie do przodu, publika spija każde słowo Dave'a... Zaczyna się
Behind The
Wheel [98]. Mimo, że do tego czasu i tak już każdy z nas był
totalnie poruszony tym, co się działo na scenie, jednak to było to, na co każdy
z nas czekał: stare dobre dM! Lepszego utworu w tym momencie chyba nie
mogli zagrać... Ten numer to był po prostu taki wgniatacz w glebę! Wszyscy są
jak w ekstazie, każdy skacze jak oszalały. Jak opowiadali znajomi, którzy byli
na trybunie, z góry wyglądaliśmy jak jedna wielka podskakująca masa ;-)
Temperatura cały czas utrzymuje się na najwyższym poziomie, niesamowite gorąco,
ochroniarze cały czas rzucający publice butelki z wodą. Dave szaleje,
biega po scenie co chwila wbiegając pod d lub M. Wszędzie tam,
gdzie znajduje się Dave, w tym kierunku pchają się ludzie, niezależnie od
tego jak daleko stoją... Panuje niesamowity ścisk. Pod koniec
Behind The
Wheel [98], Alan wchodzi z solówką,
która przecież 3 lata wcześniej na
trasie była przejściem do Route 66. Pamiętam, że przeszła mi przez głowę
taka myśl, jednak po chwili utwór się skończył.
Zaczyna się
Stripped
[98] i tu kolejne zaskoczenie. Niesamowity głęboki bas
otwierający numer wbija mnie w ziemię. "Metal Men" rozjeżdżają się na boki i na
dużych ekranach jakaś ręka zaczyna pisać słowo 'Stripped'. I do tego
półnagie kobiety na mniejszych ekranach. To wszystko razem było takie tajemnicze
i niesamowite zarazem.
Rozpoczyna się Condemnation
[98]. Pamiętam, jak w pewnym momencie na chwilę
odwróciłem się do tyłu. Od tego widoku aż mi ciary przeszły po plecach:
dosłownie wszyscy stali zwróceni do sceny z podniesionymi i złączonymi rękami
jak do modlitwy! To właśnie były momenty, które tylko mogły pojawić się na
Devotional Tour... No i do tego
Gore robiący chórki na górnej części sceny.
Widząc go tam stojącego z rozpostartymi rękami i wyjącego do mikrofonu [co wtedy
było zupełną nowością w jego zachowaniu scenicznym], pomyślałem sobie, że chyba
jest nieźle naćpany... ;-)
Jednak swoje utwory Martin zaśpiewał spokojnie, jak to na niego w tamtych
czasach przystało. Lecz tu kolejne zaskoczenie: Death's Door tylko z
akompaniamentem fortepianu! W porównaniu z tym co do tej pory się już wydarzyło
na stadionie, było to takie spokojne... Wyglądało to i brzmiało trochę, jak
Somebody na poprzednich trasach, jednak Alan naprawdę siedział przy
fortepianie.
Później zaczyna się Mercy In You
[60], powrót Dave'a na scenę. O ile
dobrze pamiętam, to w tym momencie leci w publikę ręcznik numer 1. To, że się
ostro zakotłowało w miejscu gdzie spadł ręcznik [gdzieś po prawej stronie, w
okolicy litery M], to mało powiedziane...
Po tym utworze na scenę wjeżdża z prawej strony
perkusja. Wszystko było jasne, zaczyna się
I Feel You [97]. Pamiętam, że dużo
osób wpatrywało się wtedy w Alana grającego na perkusji. Było to praktycznie
niewyobrażalne dla nikogo, że coś takiego kiedykolwiek nastąpi...
W połowie I Feel You
[97], Dave biegnie na lewo pod d, upada na
kolana. Publika szaleje. W tym momencie czescy ochroniarze zgotowali nam
niespodziankę... Prawdopodobnie chcąc się wykazać troską o ludzi, odpalili
armatkę wodną pod ciśnieniem z lodowatą wodą! Ludzie z pierwszych rzędów
dosłownie zaczęli padać do tyłu jak zboże. Wszyscy byliśmy o włos od połamania
nóg...
Następnie kolejne zaskoczenie: zaczyna się
Never Let Me Down Again
[97], a
Alan nadal siedzi za perkusją! Jednak utwór już od samego początku brzmi
niesamowicie. Szkoda tylko, że było to krótka wersja, bez żadnej wstawki. No i
do tego te ręce... Pierwszy raz w życiu przeżywamy ze znajomymi wielkie machanie
rękami, w którym bierze udział 20 000 ludzi, a przed nami stoi Dave i
dyryguje!
W trakcie Rush [97], Dave w refrenie 2 razy nie śpiewa dwóch wersów.
Pamiętam to wielkie zaskoczenie: 'jak to, słyszeliście to??? Zmienił tekst,
nie zaśpiewał, przecież nigdy tego nie robił?!'.
In Your Room [97] muzycznie bezapelacyjnie bił na głowę wersję płytową już od
pierwszych taktów. Trzeba było po prostu tam być i to usłyszeć na żywo, to
basowe intro płynące z kolumn koncertowych, głęboki śpiew Dave'a... Wtedy
wgniotło mnie już w ziemię zupełnie. Do tego te wszystkie obrazy, twarze kobiet,
światła. Klimat był totalnie mistyczny, nie do opisania...
Po In Your Room
[97], Dave krzyczy 'Thank You, good night!'
Wierzyć mi się nie chce, że to ma być już koniec. Byliśmy w takiej ekstazie, że
miało się wrażenie, że koncert trwa dopiero pół godziny, a oni już schodzą ze
sceny...
Ciągłe skandowanie 'depeche MODE, depeche MODE'
i po kilku minutach wychodzą na scenę. W publikę leci ręcznik numer 2, gdzieś
tam niedaleko litery M rozgrywa się bitwa...
Zaczynają grać
Personal Jesus
[96] i ponownie szał na stadionie. To
samo dzieje się przy
Enjoy The Silence
[96]. Do tego po raz kolejny
zaskoczenie z obrazami wyświetlanymi na ekranach...
Zespół po raz kolejny schodzi ze sceny. My cały czas jednak domagamy się bisu!
Wrzaskom i okrzykom nie ma końca.
Po kilku minutach wracają. Zaczyna się
Fly On The Windscreen
[79]! To było po
prostu niemożliwe!!! Nigdy nie przyszło mi do głowy, że po
Black Celebration
Tour mogą kiedykolwiek zagrać ten numer! Myślałem, że został on zupełnie
zapomniany. Do tego jeszcze ta hipnotyczna wersja... Scena totalnie spowita w
kolorze czerwonym. Nagle dzieje się coś, czego absolutnie się nikt z nas nie
spodziewał: okazało się, że 3 wielkie konstrukcje, które wisiały wysoko nad
sceną [na których były zamocowane kotary oraz dodatkowe światła], w trakcie
przerwy, gdy na scenie panowała totalna ciemność, zjechały do dołu. Teraz wraz z
początkiem utworu podjeżdżały wolno do góry święcąc na około czerwonym mocnym
światłem. Wszyscy tam staliśmy ze szczękami przy samej ziemi...
Na zakończenie Everything Counts
[88]. Chyba każdy był
pewien, że oni to zagrają. Tuż przed końcem jeszcze jedno zaskoczenie: Dave
biegnie na lewo sceny, pod literę d. Tam leżała polska flaga, którą ktoś
wcześniej wrzucił. Dave przeszedł przez odsłuchy, podniósł ją do góry i
po kilku sekundach odrzucił w publikę! Trzeba było zobaczyć wtedy miny Czechów i
usłyszeć nasz ryk, bo wbrew pozorom Polaków na tym koncercie mało nie było.
Następnie chóralne odśpiewanie końcówki przez 20 000 ludzi, Dave
wykrzykuje 'See you next time' i schodzą ze sceny...
Koncert się skończył, nikt z nas nie mógł uwierzyć, że
to już naprawdę koniec... Pamiętam dwie zapłakane dziewczyny, które jeszcze
przez kilkanaście minut leżały wtulone w siebie przy barierce...
Mimo, że nie miałem aparatu ze sobą na koncercie, pomyślałem, że nie wszystko
stracone. Pobiegłem do autokaru i bez problemów wszedłem ponownie na stadion,
gdzie udało mi się zrobić kilka zdjęć. Niestety, mój aparat nie był szczytem
ówczesnej techniki, film miałem też dosyć słaby, więc zdjęcia sceny, jako, że aż
tak jasno nie było, nie wyszły za dobrze... Trochę szkoda, jednak to co
najważniejsze pozostanie w moim sercu.
Od tamtego czasu przeżyłem już niejeden koncert
depeche MODE i niejedno wydarzenie związane pośrednio lub bezpośrednio z
członkami zespołu. Jednak ten pierwszy koncert pozostanie na zawsze tym, co
zawsze przeżywa się najgłębiej i zapamiętuje na całe życie. Kto by pomyślał, że
to już 10 lat minęło...
Pozdrowienia dla wszystkich którzy tam ze mną byli. Dla
wszystkich byłych i obecnych znajomych...
Stay depeched!
Jack
Relacja oryginalnie ukazała się w 1 wersji MODEontheROAD z
okazji 10 rocznicy koncertu (czerwiec 2003)